Tbilisi- Mestia ,17.08.2013, sobota
Rano nie mogliśmy już dospać, mimo pobudki zaplanowanej na 3.45, wstaliśmy już o 3.20, nie bardzo dało się spać. Było tak gorąco, chyba z 32 st., poza tym zaczął się weekend, więc co chwilę budziły nas przejeżdżające samochody i rozbawieni ludzie.
Po śniadaniu o 4.30 kurs taksówką na dworzec- wokzali, 5 lari. Kiedy przyjechaliśmy już czekało kilka osób z ogromnymi tobołami. Karnie ustawiliśmy się w kolejce, a w międzyczasie próbowałam dzwonić do kierowcy, który tego dnia miał jechać do Mestii i którego nr podał nam Dominik via rodzina , u której mieliśmy mieszkać. Nie odbierał telefonu, a tłum gęstniał, między nami wałęsało się kilka bezpańskich psów. W końcu marszrutka podjechała, tłum rzucił się do niej i właściwie zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy szans na wyjazd do Mestii. Ludzi było znacznie więcej niż miejsc w busie. Każdemu pasażerowi towarzyszyło kilkoro członków rodziny. Wszyscy pchali się niemożliwie, zostałam z bagażami, a Paweł próbował rozpychać się łokciami, krzyczałam, żeby przypomniał sobie przeszłość i stare zasady z PRL. Kiedy już straciliśmy nadzieję, kierowca, którego zagadywałam po rosyjsku, powiedział ,że ma jeszcze dwa miejsca w przejściu, oczywiście zgodziliśmy się! Zrobiło nam się jednak żal dwóch młodych Holendrów, którzy nie byli w stanie pojąć o co chodzi w tym chaosie, dogadać się nie mogli- kierowcy ani w ząb po angielsku, stali bezradni -widać było, że ich życie nie doświadczyło komuną. Po zaciągnięciu języka okazało się, że będą jeszcze dwa busy. Koniec końców chyba wszyscy odjechali. Sama podróż to osobna historia, 9 godzin, podczas których nawiązaliśmy kilka znajomości,z Georgijem, który w Swanetii prowadzi obozy wędrowne, a tak w ogóle to pracuje w telefonii komórkowej. Z Anią, która jechała na czterodniowy urlop, a pracuje jako pilot wycieczek w biurze turystycznym, itp. Ciekawym zjawiskiem na drodze są krowy, które chodzą jak chcą, wg teorii Georgija, chodzą po ulicy, ponieważ na ciepłym asfalcie nie ma much, przy drodze chodzą też świnie- ot tak biegają sobie jak chcą. Krowy same wracają do domu i nie ma pasterze, który miałby na nie baczenie. To krowy mięsne, próbowano tutaj hodować krowy mleczne tzw. Holenderki, ale w związku tym, że wymagają troski, dojenia, zachodu, a tutaj ludzie nie mają takich nawyków- pozdychały i z mlekiem Gruzini mają problem- jest go mało i jest dość drogie.
Mieliśmy dwie przerwy na siku i jedną godzinną spowodowaną robotami na drodze.
Mieszkamy u gospodarzy poleconych przez Dominika, warunki mamy skromne, żadne tam pokoje z łazienkami :(, ciężkie to dla mnie przeżycie). Gospodarze są przemili, tuż po przyjeździe Eterni- gospodyni, przygotowała prawdziwą ucztę: chaczapuri, gołąbki, chleb, ser, dżem, kulki z buraków z orzechami i kolendrą. Kolację prowadził wujek gospodarza i jako tamada wznosił kolejne toasty.
Nasi gospodarze mają 3 córeczki- Tiko 9, Nino 7 i Mariami 2 lata, gospodyni uwija się jak pszczółeczka, pracuje w szkole- uczy języka gruzińskiego,a oprócz tego trzyma w ryzach cały dom.
Mestia,18.08.2013,niedziela
Plan był taki, żeby iść w góry, ale od rana lało jak z cebra, mamy więc przymusowy odpoczynek i czas na refleksję.
Mestia to w sumie niewielka miejscowość, ale pełno tu guesthousów. W centrum już pobudowano nowe domy, kilka hoteli, hosteli, restauracjo- kawiarnie i pewnie za kilka lat nie będzie się specjalnie różnić od innych kurortów.
Jutro mamy nadzieję pojechać do Ushguli w 3 pary: my, Holendrzy i poznani wczoraj Polacy: :Agnieszka z Rafałem. Ma to kosztować 200 lari. Oby tylko pogoda dopisała, bo inaczej nie bardzo jest tutaj co robić.
Cały dzień padało, nie pozostało nam nic innego jak zostać w Mestii. Poszliśmy do mini muzeum etnograficznego, żeby do niego trafić trzeba pytać ludzi, ponieważ nie ma żadnych drogowskazów. Muzeum składa się z jednej izby obrazującej życie swaneckiej rodziny od XI do XX w., wieża była z XI W.
Potem zaszliśmy do Muzeum Etnograficznego Swanetii, mieszczącego się w nowoczesnym budynku, szczerze powiem z zewnątrz w ogóle nie zrobiło na mnie wrażenia, natomiast w środku znajdują się dość ciekawe eksponaty, szczególnie interesujące są zdjęcia Swanetii z XIXw.
Dzień zakończyliśmy z Rafałem i Agnieszką w słynnej w całej Mestii knajpie Leila, kosztując białego wina w ilości 1 litra w cenie 9 lari , niezłe, dobrze schłodzone i tym bardziej smaczne , bo w dobrym towarzystwie.
Po Mestii krowy chodzą samopas, swoje potrzeby fizjologiczne załatwiają gdzie popadnie, same wychodzą z domu i wieczorem kiedy jest czas dojenia- wkoło słychać ich ryk pod domami, jakby chciały powiedzieć- wracam, wpuść mnie do obory ( prawdę powiedziawszy nie wiem, czy mają obory). Pełno też tutaj bezpańskich, zaniedbanych psów, żal mi ich, leżą pod sklepami i barami z nadzieją na jakiś kąsek. Wieczorem wracaliśmy z baru- fajnie było obserwować dzieciaki bawiące się w chowanego w centrum miasteczka.
Mestia, 19.08.2013, poniedziałek
O 9.00 ruszyliśmy do Ushguli. Nasz gospodarz Gia, załatwił marszrutkę, do której udało się zebrać komplet: my, Agnieszka z Rafałem, Holendrzy i poznana w barze Aśka.
Droga dość monotonna- 3 godziny jazdy, nieźle nas wytrzęsło. Po dojechaniu na miejsce drogą przez wieś, nazwaną przez naszego towarzysza podróży – „gównianą”, albowiem składała się głownie z odchodów zwierzęcych i błota, wyruszyliśmy w kierunku lodowca. Założyliśmy, że pójdziemy 2 godziny i wracamy, bo o 16.00 umówiliśmy się z kierowcą. Szlak biegł wśród długiej, zielonej doliny poprzecinanej strumieniami, stanowiącymi dopływ rzeki. Gdzieniegdzie trzeba było przeskakiwać bród, udało mi się zmoczyć nogi, a jakże. Na całej trasie oczywiście pasły krowy i wszędzie trzeba było omijać ich odchody. Widoki- cudowne, niczym nieskażona przyroda, na wysokości ok. 2 200 m.n.p.m. zielono, pastwiska, sianokosy, pasterze na koniach. Po powrocie do Ushghuli zaliczyliśmy wizytę w kolejnym, prywatnym mini muzeum, wstęp 3 lari od osoby. Chłopak, „kustosz” władał wyjątkowym angielskim. Podobno ludzie z Ushghuli nieźle zarabiają na hodowli bydła, a w szczególności produkcji mleka i mają nawet wyższe dochody niż mieszkańcy Mestii.
Koszt wynajęcia siedmioosobowego busika- to 200 lari, do podziału na 7 osób. Kierowca „ umilał” czas składanką muzyki prosto z dyskoteki.
Wieczorem byliśmy zaproszeni na 9 urodziny Tiko, był tort, gruzińskie potrawy i jak zwykle toasty i rozmowy. Na przyjęcie przyszła dalsza i bliższa rodzina, siedzieliśmy do 23.00.
Mestia, 20.08.2013, wtorek
Dzisiaj Gia podwiózł nas do drogi pod lodowiec Chalaati, droga tam i z powrotem 2,5 godziny, przy czym godzinę jeszcze siedzieliśmy nad lodowcem podziwiając jego piękno. Podeszliśmy pod sam lodowiec, dosłownie chowając się w nim, jak w jaskini. Po pewnym czasie przyszła wycieczka z Polski zorganizowana przez biuro podrózy Czajka Tavel. Pogadaliśmy chwilę z przewodnikiem, Gruzinem Zwróciłam uwagę, że niektórzy turyści przyszli w sandałach- tylko kiwnął ręką. Drogę powrotną przejechaliśmy samochodem wywrotką marki kraz, ja w kabinie, a reszta ekipy na pace, co było nie lada przygodą. Dla Agnieszki było to traumatyczne przeżycie, z samochodu wyszła cała roztrzęsiona, cóż nie było to może zbyt rozsądne, przygoda trwała ok. 30 minut i pozwoliła zaoszczędzić ok. 2 godzin. Żeby nieco ukoić nerwy skoczyliśmy na piwo do Leili gdzie spotykamy widzianego pod lodowcem przewodnika z Mestii, który poznał nas z kierowcą jadącym jutro do Batumi. Proponuje, że o 6.00 podjedzie pod dom Gii i spokojnie zajmiemy sobie miejsca. Po powrocie do domu, szybkie 2 prania- pogoda była piękna, i wszystko do wieczora wyschło. Potem Paweł miał szczęście obserwować jak Gia wybiera z pasieki miód- słoik dostaliśmy do domu. Dzieciaki całe popołudnie bawiły się na podwórku, biegi, zabawy w chowanego, jakieś podchody itp. My zajęliśmy się pakowaniem, potem kolacja i po kolacji z gospodarzami poszliśmy jeszcze do Leili na winko z Agnieszką i Rafałem. Położyliśmy się spać ok. 23, budzik nastawiony na 5.00. Dla zainteresowanych podaję telefony do naszych gospodarzy- rozmowa tylko po gruzińsku lub rosyjsku: Gia Kurdiani, Mestia, tel. 599 0 94 56, Eterni Gwarliani tel. 599 426 286, nocleg dla jednej osoby ze śniadaniem i obiadokolacją 45 lari, warunki proste, ale atmosfera rodzinna.